Siedziała tam zszokowana, a ja muszę pomyśleć dwa razy zanim coś powiem. Co do kurwy powinienem powiedzieć?!
I dlaczego patrzyła tak kurewsko zaskoczona?
Udzielenie odpowiedzi zajęło jej dłuższą chwilę. Może próbowała wymyślić jakieś wytłumaczenie.
- Ta cisza mówi sama za siebie. - Wymamrotałem cicho, zanim mój gniew wymknie się z pod kontroli.
Victoria pokręciła głową i spojrzała w dal, po czym w dół na swoje splecione dłonie.
- Mów! - Wysyczałem.
Wzruszyła ramionami, jakby nie wiedziała co powiedzieć.
- Ja nie-, ja- ja nie pomyślałabym żeby zro- zrobić coś takiego. - Jąkała się i zmarszczyła brwi, a moja cierpliwość była już na wyczerpaniu.
- Więc nie byłaś tym kimś, kto włożył pineskę do szuflady?!
- Nie! - Potrząsnęła głową. Obawa, udręka i ból momentalnie mignęły w jej oczach, zanim ponownie spojrzała w dół.
- Nie mogłabym ci tego zrobić. - Jej głos był aksamitnie miękki, a ja powoli zaczynałem odczuwać poczucie winy.
Utknąłem pomiędzy uwierzeniem jej, a dowiedzeniem się prawdy.
Byłem świadomy tego, że była bardziej chętna niż zwykle. Zauważyłem, że pierwsze kilka razy gdy uprawialiśmy seks nienawidziła faktu, że używam prezerwatyw, a teraz nagle rzuca nimi w moją twarz.
Kiedy nie używam prezerwatyw wiem, że mam wyjąć przed wytryskiem, nie myślę nawet o dochodzeniu wewnątrz niej, ponieważ nie jestem głupi.
Jeśli będę chciał mieć pieprzone dziecko, nie wyciągałbym pod prysznicem. Doszedłbym w jej środku.
Nie jestem kurwa głupi.
- Więc skąd to się tu wzięło?! - Zapytałem znowu zirytowany, zmieszany i kurewsko sfrustrowany.
- Nie wiem?! To mogła być Amber. - Wzruszyła ramionami i chwyciła mnie za rękę. Myślę, że jest kurewsko odważna, żeby dotykać mnie tak szybko. - Uwierz mi. Proszę. Chcę mieć jedno, ale nie w taki sposób. Nie mogłabym ci tego zrobić. - Potrząsnęła głową, a ja zmarszczyłem brwi kiedy złapałem z nią kontakt wzrokowy.
Patrzyła mi prosto w oczy, zamknąłem je i wypuściłem powietrze, nie miałem pojęcia, że wstrzymuję oddech.
Mój umysł mówi mi, że coś jest nie w porządku, ale całe moje zaufanie wyryte jest w niej.
Nie zamierzam tego kwestionować, kiedy czuję się jakbym ją skrzywdził, oskarżając ją o coś, czego nie jestem pewien, że zrobiła.
Przełknąłem ślinę i ścisnąłem jej dłoń, kiedy z ulgą zamknąłem oczy.
To nie w porządku.
- Przepraszam. Kochanie. - Wyszeptałem.
Chwyciłem ręką jej głowę i przyciągnąłem w dół na moją klatkę, by złożyć pocałunek na jej czole, a ona instynktownie owinęła ręce wokół mnie dla asekuracji.
- Przepraszam. - Wyszeptałem jeszcze raz na wszelki wypadek, gdyby jednak nie usłyszała tego pierwszego.
- W porządku! - Przesunęła się tak, że patrzyła na mnie i zanim zdążyła mnie pocałować owinąłem ramiona wokół niej tak, by ją zatrzymać, a ona naprężyła się. Siedziała unieruchomiona w moich ramionach, a ja pochyliłem się i delikatnie pocałowałem jej usta, zanim spróbowała się uwolnić.
Położyłem się na łóżku, ciągnąc ją razem ze sobą i głośno wzdychając.
Jej dłoń spoczywała na mojej piersi, kiedy podpierała się na łokciu, by na mnie spojrzeć, zamknąłem oczy.
Mój umysł natychmiast nawiedziły niechciane wspomnienia, poza tym, że nie chodzi o moją przeszłość jako małego, niechcianego dziecka. Chodzi o Victorię i jej potrzebę posiadania dziecka.
Czy ona jest aż tak zdesperowana na punkcie dziecka, że chce to zrobić za moimi plecami i robiąc takie dziwne rzeczy?
Jeśli ona tak bardzo tego chce, dlaczego po prostu ze mną o tym nie porozmawia?!
Trzymałem oczy zamknięte, kiedy jej ręka wędrowała w dół mojego torsu i z powrotem co kilka sekund.
- Co się stało? - Zapytała tak cicho, jakby pytała samą siebie, ale ja wiedziałem, że to oczywiście do mnie.
- To był długi dzień. - Bąknąłem.
Jej ręce prześliznęły się pod moją koszulkę i spoczęły na mojej klatce piersiowej, szukając mojej akceptacji. Moje serce zaczęło bić szybciej, westchnąłem kiedy w końcu otworzyłem oczy i spojrzałem na jej skoncentrowany wzrok.
- Jesteś pewna, że to była Amber? Dlaczego miałaby tu przyjść?!
- Ponieważ byłyśmy tu wcześniej. Musiałam coś stąd zabrać i.. znasz Amber. Zawsze była ciekawska.
Wywróciłem oczami.
- Ona jest irytująca.
- Jest moją przyjaciółką.
Westchnąłem.
- Wszystko jedno.
Nie to miałem na myśli, ale gdy siadałem odepchnąłem Victorię od siebie i podszedłem do marynarki, żeby złapać paczkę Marlboro z jej wewnętrznej kieszeni.
- Przecież wiesz, że żartowała. - Victoria przerwała panującą ciszę, spojrzałem na nią, kiedy wkładałem papierosa do ust.
Zmarszczyłem czoło. Nie chcę rozmawiać o niej właśnie teraz. Wkurza mnie.
- Nie obchodzi mnie to. - Wzruszyłem ramionami.
Victoria skrzywiła się, gdy złapałem zapalniczkę i ruszyłem w stronę drzwi balkonowych.
- Wygląda jakby obchodziło. Coś jest nie tak. - Wzruszyła ramionami.
- Victoria! Nie ma nic złego! - Przewróciłem oczami i podpaliłem koniec mojego papierosa, ale zdziwiłem się, gdy wyjęła mi go z ust i umieściła w swoich.
Wzięła mały wdech i wydmuchała dym z dala od mojej twarzy, chwyciła mnie za rękę i owinęła ją wokół swojej talii, po czym zrobiła to samo z drugą. Zacieśniłem swój uścisk wokół niej, a ona przysunęła się ponownie bliżej, zamykając małą przestrzeń między nami. Zaciągnęła więcej smolistych substancji w swoje płuca, po czym całą ich zawartość wydmuchała mi w twarz.
Wygląda tak cholernie seksownie, ale nie chcę jej takiej. To niemądry zwyczaj i należy tylko do mnie.
- Nie powinnaś palić. - Bąknąłem, po czym wyciągnąłem go i umieściłem w swoich ustach. Zaciągnąłem się i wreszcie poczułem jak moje ciało się uspokaja.
- Powiedz mi co się stało? Nigdy wcześniej nie paliłeś przy mnie.
Otworzyłem drzwi i wyrzuciłem resztkę papierosa, po czym przyciągnąłem Victorię w uścisku. Wiem, że jest zdezorientowana, ale nie chcę widzieć jej zszokowanego lub współczującego wzroku. Nie potrzebuję litości dla czegoś, co wydarzyło się, gdy nie mogłem walczyć sam dla siebie.
- Powiedz mi.
Westchnąłem.
- Też tego chcę, ale to ciężkie.
- Spróbuj. - Wyszeptała.
Wziąłem głęboki wdech i przyciągnąłem ją bliżej.
- Podczas moich epizodycznych dołów, zawsze wracam pamięcią do czasów, kiedy mieszkałem z moim biologicznym ojcem. - próbowała się odsunąć, by spojrzeć na moją twarz, ale trzymałem ją dość mocno i po chwili odpuściła. - Był okropnym człowiekiem po śmierci mojej matki. Zmienił się, a ja boję się, że to samo stanie się ze mną.
Pozwoliłem w końcu Victorii odsunąć się, a jej spojrzenie było wypełnione niepokojem i cierpieniem. Spojrzałem w dół.
- Nie chcę twojej litości, proszę. Ja tylko.. - Zamilkłem. - Ja tylko chciałem ci powiedzieć.
Zamyśliła się na moment i przygryzła wargę.
Ta cholerna warga.
- Nie przygryzaj wargi, kochanie. - Wymamrotałem.
- Dlaczego myślisz, że będziesz taki jak on? - Zapytała po poprawieniu się.
- On i ja dzielimy wiele cech charakteru. Kiedy jesteśmy szczęśliwi, jesteśmy podekscytowani. Gdy jesteśmy źli, wściekamy się. Kiedy kochamy, kochamy mocno. Kiedy coś tracimy, nie przyjmujemy tego zbyt dobrze. - Wzruszyłem ramionami. - Zanim odeszła moja matka, on był po tej dobrej stronie. A wtedy ona umarła. On się załamał. - Spojrzałem w dół i odsunąłem wspomnienia. - Zmienił się.
- Ale ty się nie zmienisz. - Victoria odpowiedziała szybko.
Już się zmieniłem i teraz siedzę tu głęboko zakochany. Jakie są szanse?
- Moja przeszłość była popieprzona. Jeśli kiedykolwiek zdecydujemy się na posiadanie dziecka w przyszłości. - Zatrzymałem się, by unieść brwi- w przyszłości! - Chcę, żeby był traktowany lepiej, niż kiedykolwiek ja byłem. Nie chcę, żeby był zaniedbany. Nigdy.
Otworzyła swe usta, ale zamknęła je momentalnie, gdy ekscytacja urosła w jej oczach. Opanowała się.
- A co jeśli to nie będzie on, tylko ona? - Sprawdza mnie, a ja mam ochotę przewrócić oczami.
Victoria stara się rozjaśnić nastrój i zgaduję, że powinienem być szczęśliwy.
Ale nie mogę.
- Pozwolę ci żyć w swojej fantazji. - Uniosłem kącik ust w pół uśmiechu.
- Jesteś pewna, że to była Amber?
Victoria zmarszczyła czoło.
- Tak! Cóż, nie jestem do końca pewna, więc nie wiem. Ale, ja nie zrobiłabym tego. Wiem, jak bardzo nie chcesz teraz dziecka, a ja nie chcę znowu przeżywać tego samego. - Spojrzała w dół. - Nie lubię patrzeć jak się na mnie złościsz. Zwłaszcza wtedy. - Szepnęła, a kawałek mojej dumy został odebrany przez poczucie winy. - Te parę tygodni walczyłam nie na darmo. Bez kłótni. Bez krzyków. Myślisz, że zaprzepaściłabym to? Nie. Zwłaszcza, że teraz wszystko jest idealne. Proszę uwierz mi.
Pocałowałem ją w czoło i odsunąłem.
Przełknąłem żółć, którą czułem w moim gardle i skinąłem głową.
- Wierzę. Kiedy masz okres?
Tym razem to ona przełknęła ślinę.
- Ahh, w przyszłym tygodniu, tak myślę.
- Zamierzasz się poddać antykoncepcji?
Zmarszczyła brwi w zaskoczeniu.
- Nie wiem.
- Myślę, że powinnaś brać tabletki.
- Nie ufasz mi?! - Rzuciła mi gniewne spojrzenie.
- Nie. Jestem tylko ostrożny.
Wzruszyła ramionami jakby nie widziała w tym sensu.
- Nie potrzebuję antykoncepcji. Prezerwatywy wystarczą!
- Na wszelki wypadek, Victoria. Powiedziałem ci, że nie jestem jeszcze gotowy. Zadzwonię do mojego lekarza.
Victoria potrząsnęła głową i westchnęła.
- Dobra.
***
Myślę, że oboje ucieszyliśmy się na widok przychodzącej nieco później Waliyhii.
Między mną, a Victorią jest napięcie, ale mam nadzieję, że opadnie zanim przyjdzie do łóżka.
Utknąłem z laptopem w moim biurze, po raz kolejny, a Waliyha i Victoria robią; bóg wie co robią dziewczyny.
Tym razem Victoria zasnęła w pokoju, a mi zajęło prawie do północy uświadomienie sobie, że spała w łóżku.
Zszedłem na dół, by wziąć szklankę wody i jakąś aspirynę, a jedyne co zobaczyłem to uczącą się Waliyhę.
- Powinnaś spać, wiesz.
Podskoczyła na moją obecność, po czym skrzywiła się.
- Mam pracę domową. - Wymamrotała zmęczona.
Chwyciłem butelkę wody z lodówki i spojrzałem nad blatem, co to jest.
- Nad czym pracujesz?
- Angielski. Mam do napisania esej na piątek, a ponieważ nie będzie mnie tu, muszę to skończyć do jutra. - Wymamrotała. - Idź stąd.
- Dlaczego nie możesz przesłać tego mailem? -Wzruszyłem ramionami.
- Ponieważ to jest projekt. Musi być napisany, aby ukazać jak poszliśmy na przód z pomysłami i tymi innymi rzeczami. Dowody, tak powiedziała. - Przewróciła oczami.
- O czym piszesz?
- Zastraszanie młodzieży. Musimy opisać trzy przykładowe projekty. Skończyłam dwa. Mam do napisania jeszcze jeden. Re mi pomogła. - Uśmiechnęła się.
Wziąłem aspirynę i popiłem wodą.
Zadrwiłem.
- Sama wybrałaś ten temat?
- Nie. - Spojrzała na mnie groźnie. - Musimy napisać to, co wybrał dla nas nauczyciel. Byłam wkurzona.
- To prawdopodobnie najłatwiejszy temat. - Wzruszyłem ramionami. - Potrzebujesz pomocy?
- Nie. Jestem już przy końcu.
W porządku.
- Dobrze więc. Proszę wstań wcześnie, mam dla ciebie niespodziankę.
- Niespodziankę?! - Uśmiechnęła się wyraźnie ożywiona.
Zmarszczyłem brwi.
- Jutro.
- Dobra. - Wzruszyła ramionami i uniosła brwi, gdy ponownie na mnie spojrzała.
- Wszystko w porządku? Mam na myśli. Wydajesz się...
- Wszystko dobrze. - Przerwałem jej, a ona skrzywiła się.
- Cóż, mam na myśli to, że ty i Re jesteście skrępowani. - Dokończyła.
Uniosłem brwi.
- Czy w ogóle zdarzyło ci się wejść do mojego pokoju?
Skrzywiła się, po czym widocznie przełknęła .
- Dlaczego pytasz?
- Po prostu odpowiedz na pytanie.
- Tak, wchodziłam.
- Dlaczego?!
- Kiedy wróciłam ze szkoły. Myślałam, że jesteś w domu, bo musiałam porozmawiać z tobą na temat wspólnego uczenia się, na którym byłam. Ale zorientowałam się, że ciebie tam nie ma. Była Re, ale z przyjaciółmi.
Z frustracją przeczesałem ręką swoje włosy, a ona wyraźnie się skrzywiła.
- Zgaduję, że ją znalazłeś. - Wymamrotała nieśmiało.
Zajęło mi chwilę, by pojąć to, co właśnie powiedziała.
- Co?!
- Przepraszam! To miał być żart! A ty jak zwykle odebrałeś to inaczej! Przepraszam!
- Ty to zrobiłaś?! - Gapiłem się zirytowany.
- To był żart.
- To nie jest kurwa śmieszne, Waliyha! - Spojrzała w dół z poczuciem winy.
Po paru sekundach starałem się uspokoić i przeprosić za swój wybuch.
- Nie powinnaś tego robić.
- Przepraszam. Nie sądziłam, że odbierzecie to tak serio. - Przygryzła wargę i zaczęła pakować całą swoją pracę domową.
Poczucie winy zaczyna mnie przenikać.
***
Poranne niespodzianki są zawsze mile widziane.
Ale zamiast tego, nie spałem od kilku godzin, pracowałem, biegałem i jeszcze więcej pracowałem, wierzcie w to lub nie.
Przynajmniej dziś jestem w lepszym nastroju.
Właśnie teraz patrzę na moją dziewczynę, która chrapie i zostawia na poduszce mokrą plamę.
Jej włosy ułożone w koło twarzy, a ja nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu.
Uwielbiam patrzeć jak śpi, jak widoczna jest wrażliwość i spokój na jej twarzy, ale chcę również słyszeć jej głos; (nie chrapanie).
- Kochanie. - Uśmiechałem się, gdy jej usta poruszają się tak, jakby żuła gumę czy coś. - Re.
Jej chrapanie ustało, a po chwili jej oczy powoli otworzyły się. Po wessaniu całej śliny, która pozostała na boku jej ust, obudziła się i wstrząsnęła na mój widok.
- Jezus. - Bąknęła.
Zachichotałem.
- Nie, to ja Zayn.
Uśmiechnęła się lekko i przekręciła się na plecy, ziewając.
- Śliniłam się. Ew.
- I do tego chrapałaś. - Dodałem, a ona spojrzała na mnie z odrazą.
- Ja nie chrapię!
- Ale chrapałaś. - Uniosłem brew.
- Pffff
- Czy ty właśnie puffnęłaś na mnie?
Zachichotała cicho i przytuliła się do mojej piersi.
- Jesteś już ubrany.
- Jestem. - Przytaknąłem na to, co jest oczywiste.
Victoria zmarszczyła brwi.
- Zaraz pognieciesz koszulę. Dlaczego jesteś w łóżku?!
- Może twoje chrapanie mnie przyciągało.
Uderzyła mnie w pierś, a ja złapałem jej nadgarstek, unieruchomiłem go i przewróciłem się tak, by być nad nią.
Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała, po czym jej chichot ucichł. Przez moją koszulkę, którą miała na sobie, widzę jak twardnieją jej sutki.
- Kochanie, czy ty nosisz jakąś bieliznę? - Uniosłem brew, a ona przygryzła wargę. - Nie przygryzaj wargi. To moja praca.
Ona uśmiechnęła się uwodzicielsko, a ja uniosłem brew, podczas gdy mój kutas twardniał przy jej talii.
Wśliznąłem rękę między nasze ciała, i w dół na jej nagi wzgórek, po czym pochyliłem się, by ją pocałować. Uświadomiłem sobie, że ma na sobie tylko koszulkę. Nic więcej.
- Sprośnie. - Wymamrotałem prosto w jej usta, a ona zarumieniła się przed zmianą pozycji.
- Jestem obolała. - Wyszeptała nieśmiało i zachichotała. - Daj dziewczynie spokój.
Nie odpowiedziałem, pozwalając rozmowie przejść w ciszę.
- Widzę, że jesteś w lepszym nastoju.
Kiwnąłem głową.
- Jest nowy dzień. Muszę się przygotować.
Wydęła wargi.
- Nadal chcesz umówić mnie na wizytę u lekarza rodzinnego? - Zapytała Victoria, gdy zsunąłem się z łóżka, moje włosy są nadal lekko wilgotne po prysznicu, który niedawno wziąłem.
- Owszem. Jutro zjawi się tu z wizytą.
- Tutaj? - Gapiła się na mnie. - Więc nie mogę "przypadkowo" przegapić terminu?
Zmarszczyłem brwi.
- Nie, nie możesz. Victoria to dla twojego dobra.
Smutno kiwnęła głową.
- Mam dziś sesje terapeutyczną z Dr Caldur.
Uniosłem brew.
- Moja jest dopiero w następnym tygodniu. Miałem przełożyć.
- Sesje mi pomagają. Jestem zadowolona, że poszliśmy.
- Więc ja też. Chciałbym jeszcze raz przeprosić.
Zmarszczyła brwi, po czym usiadła.
- Za co?
Przełknąłem.
- To nie była Amber. To Waliyha.
Victoria uniosła brwi w zdziwieniu.
- Waliyha? Oh. Dobra. Dlaczego?
Odchrząknąłem.
- Po prostu o tym zapomnij. - Rozprostowałem swoje spodnie i westchnąłem do siebie.
- Zamierzam zjeść jakieś śniadanie, dołączysz do mnie Panno Greene?
Uśmiechnęła się i małym kopnięciem ściągnęła koc.
- Z przyjemnością.
Przed wyjściem złapała szlafrok i podążyła za mną; przez korytarz i w dół schodów.
Jestem nieco zaskoczony widząc Waliyhę już poza łóżkiem, ubraną i jedzącą śniadanie. Uśmiechnęła się tajemniczo, gdy mnie zauważyła.
- Więc gdzie jest ta niespodzianka? - Uśmiechnęła się z ekscytacji, a ja przewróciłem oczami.
Wciąż jestem na nią wkurzony, nie wiem jakie miała w tym intencje.
- Zanim ci pokażę, chciałbym skończyć moje śniadanie.
- Pokażesz mi? - Gapiła się i spojrzała na Victorię. - Re, czy ty wiesz co to jest?!
Victoria spojrzała na mnie trochę zdezorientowana i zajęła miejsce obok mnie.
- Nie. Nie wiem. O czym ona mówi?
- To niespodzianka. - Bąknąłem i natychmiast zabrałem się za jedzenie, które już na mnie czekało.
- Kocham niespodzianki! - Waliyha uśmiechnęła się.
- Ja nie. - Wymamrotała Victoria.
- Ani ja. - Zgodziłem się.
- Jesteście tacy głupi. -Uśmiechała się. - Dobra. Skończyłeś. Chodźmy.
Odwróciłem się do Victorii, a ona nadal marszczyła brwi z dezorientacji.
- Zobaczymy się jak tylko wrócę.
- Dobrze. Kocham cię. - Pociągnęła mnie w dół, gdy poprawiałem marynarkę i zanim mogłem w ogóle zareagować pocałowała mnie z desperacją. Uniosłem brwi ze zdziwienia.
- Kocham cię. - Odpowiedziałem w końcu, a ona uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Ew. - Waliyha skrzywiła się. - Cześć Re!
- Co masz dla niej? - Szepnęła Victoria, a ja uśmiechnąłem się.
- Oh więc wiesz, to rzecz, a nie sytuacja, która może wydarzyć się w przyszłości.
- Rzecz. To musi być rzecz. - Wymamrotała. - Absolutnie duża rzecz.
- Mam dla niej samochód. - Wzruszyłem ramionami, a oni uniosła brew.
- Są normalne, osobiste niespodzianki, a później są twoje niespodzianki.
Przechyliłem głowę na bok.
- W czym rzecz?
- Jesteś pewien, że to coś. - Uśmiechnęła się.
Uśmiechnąłem się po ponownym pocałowaniu jej.
- Do później kochanie.
- Dobra, dobra, chodź Zeus. - Waliyha machnęła do mnie, idąc w stronę windy.
Przewróciłem oczami, a Victoria uśmiechnęła się, kiedy zostawiła klapsa na moim tyłku, a ja spojrzałem na nią.
- Perwersyjnie.
- Mogę powiedzieć, że ty bardziej. - Zachichotała, a ja pokręciłem głową, starając się ukryć uśmiech.
Wszedłem do windy, a Waliyha kontynuowała męczenie mnie na temat niespodzianki. To nie do końca niespodzianka. Powiedziałem to bardziej dla mojego dobra.
- Czy mogę to nosić? - Zapytała, a ja skrzywiłem się.
- Nie, nie możesz tego nosić.
- Mogę do tego mówić?
Uniosłem kącik ust w pół-uśmiechu.
- Niezupełnie.
- Hmm, czy mogę grać na tym? - Uniosła brwi w dezorientacji.
- Waliyha. - Usłyszałem charakterystyczne ding i w końcu drzwi się otworzyły. Ulżyło mi. Mam już kurewsko dość tych pytań. - Po prostu poczekaj.
Westchnęła zmęczona, a ja chwyciłem jej kluczyki z kieszeni.
- Gdzie jest Mark? Czy zazwyczaj nie spotyka się tu z nami?
Szedłem dalej z Waliyhą nieświadomą tego, że po lewej stronie stoi nowy samochód do kolekcji.
- Ty prowadzisz. - Bąknąłem i rzuciłem kluczyki w jej stronę.
- Ja prowadzę. O mój boże, proszę niech to będzie range rover! - Podskakiwała, łapiąc prawie spadające na beton kluczyki. Podszedłem do białego range rovera, który dla niej wybrałem, a ona zmarszczyła czoło.
- Czy to twój samochód?
Wzruszyłem ramionami.
- Po prostu otwórz drzwi.
Wzruszyła ramionami, ciągle nieświadoma, że to jej własny samochód. Otworzyła drzwi swoimi kluczykami i zanim wszedłem do środka, czekałem aż zajmie miejsce w aucie, po czym podszedłem do jej szyby i odblokowałem drzwi do Audi.
Zapukałem w jej okno, kiedy otwierałem moje drzwi, a ona uniosła brwi.
- Co ty wyprawiasz? - Zapytała zdezorientowana, gdy szyba auta odsunęła się.
- Jesteś taka głupia, Wal.
Patrzyła gniewnie.
- Co?
- Ten samochód jest twój. Nie mów ojcu, bo mnie zabije.
- O mój boże! - Gapiła się i uniosła brew w zdziwieniu. - Dałeś mi pieprzony samochód.
- Hej. Uważaj na swój pieprzony język. - Zagroziłem jej palcem, a ona przewróciła oczami, po czym wysiadła z auta i mnie objęła. - Dziękuję bardzo, Zeus.
Potargałem jej włosy, a ona mnie odepchnęła.
- Teraz już nie będziesz mnie wkurzać. - Sprawdziłem godzinę na zegarku. - Muszę jechać Wal. Jak długo będziesz poza domem?
- Wracam od razu do domu. Zadzwonię do ciebie jeśli coś się zmieni. - Przekręciła kluczyk w stacyjce. Jej umysł koncentruje się na aucie, palce właśnie włączają radio, oczy przeszukują wszystko, ale ja.
- Hej, Waliyha. Hej!
Patrzyła na mnie oszołomiona.
- Tak?
- Nie mów ojcu, dobrze? - Powtórzyłem.
Przytaknęła.
- Moja usta są zasznurowane. Dziękuję jeszcze raz! Wiszę ci przysługę.
Skinąłem głową i zmarszczyłem brwi.
- Nie musisz. - Wsiadłem do Audi, a Waliyha pomachała mi z oddali, jak tylko odwróciłem się, by by mieć pewność, że Mark wyszedł z windy.
Nienawidzę mieć ochrony. Ale sądzę, że jej potrzebuję.
***
- Również będę zaszczycony. - Odpowiedziałem.
Zostało tylko kilka tygodni na to, bym przygotował inspirujące przemówienie do szkoły Safy.
- Nie mogę się doczekać następnej rozmowy Panie Malik - Odpowiedziała miękkim tonem, który wprawił mnie w zakłopotanie.
- Dziękuję. - Bąknąłem przed odłożeniem telefonu, by odebrać kolejne połączenie na drugiej linii.
- Przepraszam za oczekiwanie.
- Panie Malik, czy jest pan w stanie odwiedzić The Lincoln?
- Kto mówi?
Odchrząknął.
- Ahh, Pan Russell Hudson, menadżer restauracji.
- Jest jakiś problem? - Skrzywiłem się poirytowany.
- Mamy kupca, który jest w stanie zapłacić więcej za nieruchomość.
- Czy znacie nazwisko?!
- Tak, Pan Jos Diamond.
Oh do kurwy nędzy. Ten stary popierdoleniec wrócił.
- Ile?
Westchnął.
- Dwa i pół.
Przygryzłem wargę.
- Nie. Nie jestem zainteresowany.
- Ale proszę...
- Powiedziałem nie. Sam się nim zajmę. - Rozłączyłem się i wykonałem dwa ostatnie połączenia do Leigh.
Natychmiast zadzwoniłem do tego starego pryka, odebrał po pierwszym sygnale.
- Ahh Pan Malik, minęło trochę czasu. - Przewróciłem oczami.
- Panie Diamond. - Przywitałem go.
- Dobrze to od ciebie słyszeć. Chciałbym się z tobą spotkać. Co powiesz na lunch? Ja stawiam.
- Jestem zajęty. - Odpowiedziałem surowo.
- Jestem pewien, że to dobry czas na przerwę. Miałem na myśli, że jesteś przyzwyczajony do przerwy o tej porze, czy nie? Jestem w twojej uroczej restauracji, The Lincoln. Czekam.
Westchnąłem.
- Dobrze. Będę niedługo.
- Dobrze. Cieszę się, że mogę ponownie się z Panem spotkać.
Bez odpowiedzi odłożyłem telefon i westchnąłem do siebie.
Pieprzyć to.
Przed wyjściem zadzwoniłem do Marka, który znajdował się w pokoju nadzoru i poinformowałem go o spotkaniu.
Chwyciłem teczkę i poukładałem wszystkie luźne rzeczy znajdujące się w niej, po czym wyszedłem z biura.
- Czy możesz przejąć rozmowy do mnie? Wrócę za kilka chwil. - Wymamrotałem do Leigh, gdy ją mijałem.
- Przerwa na lunch? - Zapytała.
- Tak Leigh. - Podniosłem głos, nie zatrzymując się dla nikogo do momentu wejścia do windy.
Sprawdziłem czas na zegarku i uświadomiłem sobie, że jest południe.
Więc zadzwoniłem do Victorii.
Zajęło jej kilka sekund, by odebrać, a ja uśmiechnąłem się, gdy to zrobiła.
- Cześć!
- Cześć. - Odpowiedziałem. - Co robisz?
- Hm, czekam na moje spotkanie.
- Bądź silna, kochanie.
Westchnęła.
- Będę. Ale.. wszystko jedno.. oh.. muszę iść. Jest już gotowa!
Drzwi windy otworzyły się, a ja westchnąłem. Miałem nadzieję na dłuższą rozmowę.
- Kocham cie skarbie. - Uśmiechnąłem się.
- Kocham cię bardziej. - Odpowiedziała przed rozłączeniem się.
Wsunąłem telefon do kieszeni i podążyłem do wyjścia, gdy tylko drzwi się otworzyły.
Na zewnątrz przywitał mnie Mark i otworzył drzwi samochodu nim zdążyłem tam w ogóle dotrzeć.
Ten lunch to dla mnie jak samobójstwo, zwłaszcza gdy wchodząc dostrzegłem mojego ojca z Jos. Skrzywiłem się i prawie zawróciłem, ale Jos zdążył mnie zauważyć, westchnąłem przygotowując się na najgorsze.
Przysięgam, że ci dwaj mają plotkarskie spotkanie jak małe dziewczynki na temat tego, jak gardzą moimi interesami.
Cóż, pierdolić ich obu.
Jos wstał gdy podszedłem i wymieniliśmy uścisk dłoni, a mojego "ojca" po prostu zostawiłem.
Kiwnąłem do niego, ale nic nie powiedziałem.
Wciąż nie jestem zadowolony z tego co powiedział. I mam nadzieję, że dorośnie do tego i pojmie, że to co powiedział było złe.
- Cieszę się, że przyszedłeś Zayn. Przepraszam, zapomniałem wspomnieć przez telefon o towarzystwie twojego ojca. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. - Wymamrotał Jos.
Zająłem miejsce obok Josa.
- Cóż, tak długo jak jestem tu w sprawach biznesowych.
Jos zachichotał pokornie.
- Ahh interesy. Tak. Twój ojciec i ja dyskutowaliśmy o tej konkretnej nieruchomości, którą wystawiłeś na rynek. - Zaczął Jos, sącząc coś, co wygląda jak woda gazowana. - To szkoda, ponieważ podoba mi się ta lokalizacja i restauracja.
Natychmiast wezwałem kelnera, który wyglądał na nowego i zamówiłem Royal Crown.
Myślę, że będę potrzebował kilku jeśli będę z tą dwójką.
- Co to oznacza dla ciebie?
- Więcej własności, więcej władzy. - Odpowiedział Jos.
Mój ojciec uśmiechnął się głupawo.
To jego słowa.
- Mądre słowa. - Skomplementował, a ja przewróciłem oczami, kiedy kelner podszedł z moim drinkiem. Nie mogłem zdjąć jej wystarczająco szybko. Zamówiłem jeszcze jeden na wszelki wypadek.
Mój ojciec spojrzał groźnie, gdy zobaczył mnie pijącego.
Też się pierdol.
- Co z naszym zamówieniem? - Zapytał Jos.
- Jestem tu tylko na chwilę, mam spotkanie. - Oświadczyłem, po czym zająłem z powrotem swoje miejsce, które wydaje się bardziej przydatne niż komfortowe.
- Więc może nie powinieneś był przychodzić. - Yaser; mój "ojciec" skomentował, a ja nie mogłem zapobiec skrzywienia się na niego.
Jos uniósł brew w jego stronę z uśmieszkiem przyklejonym do jego twarzy, którego nie mógł by ukryć, nawet gdyby próbował.
Wypiłem resztę mojego drinka i kiwnąłem na kelnera, który wrócił z drugą kolejką. Wypiłem go do dna i odsunąłem pustą szklankę.
Mój ojciec nie jest ze mnie zadowolony.
Wszystko jedno.
Tak czy inaczej nigdy nie był.
***
W końcu ten pieprzony lunch się skończył, wyszedłem z restauracji poirytowany, z bólem głowy i mdłościami.
Zrobiło to więcej złego, niż dobrego.
Mój ojciec to nadal dupek. Jos nadal jest chciwy na pieniądze, oszukując starą wiedźmę i wciąż jestem ja.
- Zayn. - Zatrzymałem się w pół drogi, gdy mój ojciec złapał mnie za ramię, zatrzymując mnie przed dalszą drogą, przewróciłem oczami przed spojrzeniem na niego.
Miałem nadzieję, że otrzymał sygnał, że go ignoruję, ale on kontynuował wołanie mnie chwilę przed tym; najwyraźniej nie.
- Zaakceptujesz tę umowę. Dwa i pół miliona to dużo pieniędzy. - Powiedział surowo.
- Jest. Ale nie jestem zainteresowany jego ofertą. - Bąknąłem - Nie ufam mu.
- Nie myślisz jasno.
Przewróciłem oczami z frustracją i z jego palcem wskazującym wędrującym do mojej klatki piersiowej, cofnąłem się.
- Posłuchaj mnie. - Zagroził.
- Mam zaplanowane spotkanie. - Powiedziałem, a jad sączył się z mojego głosu, patrzył na mnie, jakby nie mógł kurwa uwierzyć, że mu się przeciwstawiłem.
Jak tylko odszedłem od niego i wsiadłem do auta, poinformowałem Marka, by szybko odjechał i tak zrobił.
Kurwa, następnym razem jak go spotkam będzie bardzo wkurzony.
***
Reszta dnia przeciągała się.
Spotkanie za spotkaniem. Telefon za telefonem. Nawet moja mama zadzwoniła w sprawie sytuacji między mną, a Yaserem, która miała miejsce pod Lincolnem.
Nic jej nie powiedziałem.
Usłyszała już wystarczająco dużo od Yasera. Nie ulega wątpliwości, że historia opowiedziana przez niego była mocno podkolorowana i brzmiała gorzej niż faktycznie myślę, ale szczerze już mnie to nie obchodzi.
Robię swoje.
Ale teraz, jestem w drodze z apteki do domu.
Nie codziennie można znaleźć rzeczy, o których wiedzą tylko kobiety. Tylko raz postanowiłem to kupić. Mam nadzieję, że wybrałem właściwy.
Chciałem poprosić Eve, by to kupiła, ale właściwie nie mogłem jej poprosić o zrobienie tej rzeczy. Więc postanowiłem zrobić to sam, a pani za ladą była lekko rozbawiona.
Samo pudełko wydaje się być ciężkie i ciągnie moją marynarkę w dół, gdy czekam na windę, by dostać się na moje piętro.
Gdy w końcu dostaję się na górę, natychmiast przychodzi mi myśl, by włożyć tą rzecz do mojej teczki.
- Wrócił! - Usłyszałem Waliyhę ze szczytu schodów i uniosłem brwi, gdy ruszyła na dół, zatrzymując się w połowie drogi do drzwi znajdujących się za mną.
- Gdzie byłeś?!
Skrzywiłem się i przetarłem oczy.
- Przepraszam. Zostałem zatrzymany w biurze. Gdzie jest Victoria?
Waliyha wskazała miejsce za nią.
- Jest w pokoju. Twoim pokoju.
- Dobrze. - Dam jej to po obiedzie.
- Cóż, masz zamiar powiedzieć mi, dlaczego tata nagle zmienił zdanie?! - Powiedziała ze złością, a ja zmarszczyłem brwi.
- Przepraszam?!
- Ojciec tu jedzie żeby mnie zabrać. - Wzrusza ramionami z niedowierzaniem. - Nie wiedziałeś?! Myślałam, że po to byłeś z tatą.
- Nie! - Zdziwiłem się. - Dlaczego?!
- Ponieważ, podobno zrobiłeś coś, co go wkurzyło.
Westchnąłem i z frustracją przeczesałem włosy.
- Ja pierdolę! - Wybuchłem, aż Waliyha podskoczyła.
- Co takiego zrobiłeś? - Wyszeptała.
Potrząsnąłem głową i zauważyłem Victorię idącą po schodach.
- Gdzie byłeś?! - Gapiła się, oczywiście zmartwiona.
- Byłem w biurze. Przepraszam. - Wymamrotałem.
- Zayn, co zrobiłeś?! - Zapytała jeszcze raz Waliyha, gdy szedłem w stronę schodów, by przywitać Victorię, a Waliyha stanęła obok mnie oczekując odpowiedzi.
Westchnąłem poirytowany.
- Wkurzyłem go. To wszystko!
- Jak?!
- Waliyha. Przestań zadawać pytania!
Zmarszczyła brwi.
- Nie chcę was opuszczać.
- Przepraszam Wal, nie sądziłem... - Westchnąłem. - Nie chcę się z nim widzieć, jeśli tu przyjdzie, mnie tu nie ma.
Minąłem je obie i wszedłem do mojego pokoju.
Ściągnąłem marynarkę, wyciągnąłem pudełko i rzuciłem na łóżko, po czym zdjąłem buty, rozluźniłem krawat i odpiąłem koszulę.
Położyłem się na łóżku i spojrzałem na pudełko.
Victoria weszła do środka i usiadła przy moich stopach pokrytych skarpetkami, a ja westchnąłem.
- Dlaczego to masz?! - Zapytała prawie wystraszona.
Usiadłem i położyłem pudełko między mną - a tą całą sytuacją z Yaserem i Waliyhą.
- Jak twoje spotkanie? - Zapytałem zmieniając temat.
Uśmiechnęła się nieśmiało, po czym spojrzała w dół.
- Było w porządku.
- Tak, o czym rozmawiałyście?
- Poszłyśmy trochę głębiej, na temat tego jak się czuję. Powiedziała, że radzę sobie dobrze jak na kogoś po tak traumatycznych przeżyciach. - Założyłem za ucho spadający luźno kosmyk jej włosów, zanim złapałem jej twarz. Pochyliła się na mój dotyk, łapiąc moją rękę i przybliżając do ust, by pocałować moje knykcie.
Mrugnąłem w zdziwieniu na jej gest, a ona uśmiechnęła się.
- Powiesz mi w końcu dlaczego to masz? - Wskazała na leżące za mną pudełko, a ja wyciągnąłem je zza siebie.
- Chciałbym żebyś to wzięła. - Powiedziałem spokojnie.
- Dlaczego?!
Otworzyłem pudełko i wyrzuciłem jego zawartość, chwyciłem test i podałem jej białą, kruchą rzecz.
- Proszę.
Victoria nerwowo przygryzła wargę i wzięła go z drżeniem rąk. Spojrzała w dół na test, a ja zmarszczyłem brwi.
- Weź go dla mojego spokoju. Proszę.
- Dobrze. - Wyszeptała. - Zrobię, kiedy będę musiała, wiesz... siku.
Zmarszczyłem brwi i stłumiłem porozumiewawczy uśmiech.
- Twój ojciec będzie tu za pół godziny. - Poinformowała mnie szybko i wiem, że to dopiero początek niechcianej rozmowy.
- Co się stało?
- Nic. To właśnie się stało. - Przerwałem.
Victoria spektalularnie uniosła brwi.
- Mówię serio. Chciał, żebym zaakceptował propozycję Josa Diamonda. Nie chciałem jej przyjąć, ponieważ mu nie ufam. Yaser próbował naciskać na mnie, a ponieważ byłem sfrustrowany, przewróciłem oczami i spojrzałem w dal. On to źle odebrał, kazał mi słuchać, a ja go zignorowałem i powiedziałem, że powinienem być w innym miejscu. Później odszedłem.
Victoria kiwnęła głową.
- Rozumiem.
- Wkurzyłem go.
Westchnęła.
- Zauważyłam, że nie nazywasz już go tatą.
Ponieważ nim nie jest.
Nie odpowiedziałem, a ona przygryzła wargę, gdy cisza się przeciągała.
- Waliyha nie jest szczęśliwa. - Wymamrotała w końcu.
Przewróciłem oczami, gdy weszła Waliyha płonąc ze złości.
- Tata jest w windzie!
Kurwa!
- Idę wziąć prysznic.- Wymamrotałem, a Victoria westchnęła szczerze przejmując się Waliyhą, która wyszła wystraszona.
Victoria przyciągnęła mnie do pocałunku, a ja jestem jej wdzięczny więc odwzajemniłem jej pocałunek trzymając jej twarz.
Odsunąłem ją, by złapać oddech, ale wróciłem po więcej i smakowałem tą niespodziankę w jej ustach, przyciągnąłem ją bliżej siebie.
- Zayn, spokojnie. - Powiedziała ostrożnie i wtedy uświadomiłem sobie, że dziś miała sesję terapeutyczną. Jej głowa jest pełna świeżych wspomnień.
One znikną wkrótce.
Mam nadzieję. Potrzebuję seksu.
- Nie uprawialiśmy dziś seksu. Czy będziemy dziś się kochać, mimo wszystko? - Zapytałem, prawie w desperacji.
Uderzyła mnie w klatkę piersiową na to dziwaczne pytanie, a ja wzruszyłem ramionami.
- Co? - Wzruszyłem ponownie. - Będziemy?
- Twój ojciec zabiera Waliyhę, a to jest wszystko o czym teraz myślisz.
Zmarszczyłem brwi i odpuściłem temat. Uśmiechnęła sie do mnie i pogładziła mój policzek.
- Idź się umyj, zanim on tu przyjdzie i bardziej cię zezłości. Ja z nim porozmawiam. - Powiedziała.
Przełknąłem ślinę i pocałowałem ją szybko.
- Zejdę na dół.
- Jesteś pewien? - Skrzywiła się.
Skinąłem głową i przeszedłem obok niej, zanim zaczęłaby mnie przekonywać.
Gdy wyszedłem na klatkę schodową, mogłem zauważyć jego i Waliyhę rozmawiających między sobą. Waliyha złożyła ręce w irytacji, a ja zacząłem schodzić na dół z Victorią za mną.
- Więc, Waliyha nie zostaje tu dłużej? - Zapytałem, a on odwrócił się do mnie kiedy do niego podszedłem, skrzywił się.
- Słówko z tobą na osobności. - Oznajmił surowo, a ja odwróciłem się w stronę biblioteki.
- Tędy. - Bąknąłem zdesperowany.
Podążał za mną, a ja wszedłem do biblioteki.
Eve natychmiast weszła za nami, przynosząc dzbanek z wodą i dwie szklanki. Wolałbym whisky, ale to też może być.
Usiadł na sofie, a ja zająłem jeden z najdalszych foteli.
- Nie podoba mi się twoja dzisiejsza postawa, chłopcze. - Powiedział stanowczo, a ja przełknąłem ślinę.
- Nie przypominam sobie. - Odpowiedziałem, a on spojrzał gniewnie.
- Doskonale wiesz o czym mówię.
- Przepraszam. Ale miałem ważne spotkanie, na którym musiałem się zjawić.
- Ta cena jest również ważna, jeśli nie bardziej.
Westchnąłem.
- Ale nie rozumiem co ma do tego Waliyha.
- Nie ufam jej tutaj. - Odpowiedział, a ja powstrzymałem się od wywrócenia oczami.
To dlaczego do kurwy wysłałeś ją tutaj w pierwszej kolejności?!
- Przecież ona zatrzymywała się tu wiele razy.
- Nie do życia.
Tym razem przewróciłem oczami, niezdolny do zatrzymania mojej frustracji.
- To były tylko dwa dni.
- Nastawienie Zayn!
Zmarszczyłem brwi we frustracji.
- Cokolwiek. - Wymamrotałem do siebie, a on uniósł brew.
- Przepraszam?!
- Nic.
- Zamierzasz mi teraz dogadywać?!
Oh do kurwy nędzy. Teraz on zbiera argumenty bez powodu.
- Nie, nie zamierzam, a ta konwersacja do nikąd nie prowadzi. - Podniosłem się z miejsca. na co on zmarszczył brwi.
- Usiądź. - Jego głos jest niski, przepełniony ostrzegawczym tonem.
Zamarłem w miejscu i powoli zająłem z powrotem miejsce na kanapie, kiedy przez myśl prześliznęły mi się wspomnienia z młodości.
- Musisz przestać z tymi nadmiernymi wydatkami. Im więcej pieniędzy zarobisz, tym więcej wydasz.
Co dobrego jest z pieniędzy jeśli nie możesz ich wydać?
- Wiem, że to ty kupiłeś Waliyhii ten samochód. Nie myśl, że jestem taki głupi, by spostrzec się, że masz kolejnego range rovera, który także jest biały, a nie w normalnym kolorze, który zwykle wybierasz. Przyjmij ofertę.
Pokręciłem głową.
- Nie chcę.
- Przyjmij! - Zagroził.
- Może powinienem zdjąć tą ofertę z rynku. - Wzruszyłem ramionami.
- Nie bądź śmieszny. - Skrzywił się.
Wzruszyłem ponownie.
- Co się z tobą dzieje? Czy to przez tą dziewczynę?! Czy ona jest powodem, dla którego stałeś się tak nagle kuloodporny?!
Tym razem to ja się skrzywiłem.
- Nie mieszaj jej do tego.
- Nie mów tak do mnie. - Zwężył wzrok w karcący sposób, a ja nerwowo przełknąłem ślinę. - Nie masz prawa. Przysięgałeś szacunek i nie widzę żadnego od czasu naszej kolacji.
Spojrzałem w dół.
- Ponieważ porównujesz mnie do mojego ojca.
- Nie możesz znieść prawdy? - Zaśmiał się - Jeszcze nie udowodniłeś, że zasługujesz na przebaczenie.
Westchnąłem.
- Miałem wtedy cztery lata. Teraz jestem starszy, mądrz...
- Nie wystarczająco mądry.
- Jeśli chcesz abym okazał ci szacunek i odpowiedzialność, Waliyha musi zostać. Jest moim obowiązkiem pod tym dachem. - Rzuciłem wyzwanie.
- Nie chcę żeby była twoim obowiązkiem. Chcę by twoją drugą naturą było darzenie szacunkiem tych, co są wokół ciebie. Masz szacunek tylko dla tych, którzy się tego domagają, i tą osobą jestem tylko ja, ponieważ jesteś zbyt cierpką osobą, aby się do ciebie zbliżyć. Nikt nie ma kogoś, kto stanąłby obok tak zimnej osoby jaką jesteś ty.
Wzdrygnąłem się.
Słowa są prawdziwe, ale to mnie nadal boli, nawet jeśli mnie to nie obchodzi.
- Skoro jestem taki cierpki, dlaczego ciągle się mną zadręczasz?! Skoro brak mi szacunku i odpowiedzialności, dlaczego ciągle cię to dręczy?! - Wzruszyłem ramionami.
- Daję ci szacunek. Pokazałem ci odpowiedzialność. Cóż więcej chcesz ode mnie? Posiadanie firmy jest wystarczająco odpowiedzialne. Zabierz więc Waliyhę ze sobą i patrz jak odwraca się przeciwko tobie.
- Ona ma 18 lat, teraz może robić to, co się jej podoba. Jeśli ona nadal będzie chciała tu zostać, coż przywitam ją z otwartymi ramionami, zawsze tak będzie, ponieważ ją kocham. Ale jeśli zamierzasz ją zabrać, niech tak będzie, uszanuję to ponieważ to była twoja głupia decyzja. Będę ją odwiedzać, ale tylko wtedy gdy ciebie nie będzie, by uniknąć kłopotliwych sytuacji. Ale już mnie to nie obchodzi. Tak szybko jak opuścisz ten budynek, nie chcę mieć z tobą absolutnie nic wspólnego.
Zarszczył brwi, ale ja jeszcze nie skończyłem.
- Te ostatnie trzy lata, zamieniłeś moje życie w piekło. Starałem się tobie udowodnić jak bardzo się zmieniłem, ale ty ciągle widzisz we mnie nastolaka. Tak, byłem głupi i idiotyczny. Ale nie mogę cofnąć się w czasie...
- I wciąż nie pokazałeś co takiego się w tobie zmieniło!
Westchnąłem zirytowany, sfrustrowany i kompletnie wstrząśnięty złością wewnątrz mnie.
On mnie kurwa nie słuchał. To tak, jakby moje słowa wychodziły z moich ust do jego uszu, a wychodziły jego dupą.
- To moja decyzja, czy chcę cię zobaczyć czy nie.
- To również moja. I ja zdecydowałem, że nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. - Wstałem ponownie i wyszedłem z pokoju.
Wiem, że go wkurwiłem, ale nie mogę dłużej żyć w ten sposób.
Victoria zbliżyła się do mnie jako pierwsza, kiedy wszedłem do kuchni. Waliyha wkrótce podążyła za Victorią, która szła za mną, ale wszystko czego teraz potrzebuję to drink na uspokojenie.
- Wszystko w porządku? - Victoria zapytała, gdy ja chwyciłem butelkę whisky i napełniam nią szkalnkę po uprzednim dodaniu dwóch kostek lodu.
- Udało ci się wpłynąć na zmianę jego zdania?
- Nie. - Przełknąłem powoli rozlewający się moim gardle płyn. I westchnąłem cicho do siebie. - W rzeczywistości wręcz przeciwnie.
Spojrzała w dół z poczuciem klęski, a ja zamknąłem oczy, aby powstrzymać się od przewrócenia ich do wysokich niebios.
- Przepraszam Wal.
- W porządku. - Pociągnęła nosem. - Rozumiem.
- Waliyha jesteś gotowa?! - Mój ojciec wszedł w końcu, powodując całkowitą ciszę w pokoju, a ja wziąłem łyk whisky ze szkalnki.
- Tak, tato. - Wymamrotała niezrozumiale.
- Dobrze. Ryan weźmie twój samochód. Wracasz ze mną do domu. Chodź. - Machnął na Waliyhę do wyjścia, a ona gapiła się w odpowiedzi.
- Nie mogę przynajmniej się poże...
- Idź.
Opuściła nisko głowę i poszła w stronę mahoniowych drzwi, które otworzył dla niej Mark.
Moja uwaga podążyła z powrotem na mojego ojca, który się na mnie gapił.
- Będziesz żałował tej decyzji. - Po wypowiedzeniu tych słów wyszedł, a ja nie zdawałem sobie sprawy z tego, że wstrzymuję oddech, póki nie spojrzałem w dół na moją whisky i nie opróżniłem szklanki do dna za jednym razem.
- O czym on mówił? - Zapytała Victoria, prawie przerażona.
- Powiedziałem mu, że nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
Przygryzła wargę i to wprawiło mnie w niepokój.
- Myślisz, że to była dobra decyzja? - Zapytała w końcu.
Przełknąłem żółć powstałą w gardle.
- Kiedy ponownie o tym myślę, nie. Nie sądzę żeby tak było.
Victoria obeszła w koło wyspę i podeszła do mnie, by dodać mi otuchy. Nie byłem świadom, że tego potrzebuję, otoczyła mnie ramieniem, a ja się skrzywiłem.
- Możliwe, że właśnie straciłem kontakt z jedynymi ludźmi, których mogłem nazwać rodziną. - Wyszeptałem smutno.
__________________________________________________
Hejka !
Domyślam się, że jesteście wkurzeni, że tak długo to trwało, ale nie miałam dostępu do kompa :/
Przepraszam.
Na prawdę nie potrafię przewidzieć kiedy kolejny, więc nie pytajcie.
Wiemy, że czekacie na kolejny, wystarczą nam statystyki i tutaj bardzo dziękujemy za te wszystkie wejścia na bloga ( przekroczyliśmy już 80k yay!), to wiele dla nas znaczy ♥
PRZEPRASZAM kolejny raz.
Do następnego !
Ola & Harrys_heart69